wtorek, 29 lipca 2014

Do krwi

Pora drzemki. Już dawno.
Na spacerze nie spał.
Próbuję Jarusia ululać przy cycu.
Je, je, prawie przysypia...
Jest dobrze...
Nagle otwiera oczy i się kręci.
A ja mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia przed wyjazdem...
Chce odbić? Zawsze się kręcił, gdy chciał odbić.
Biorę go na siebie, leży na brzuszku.
Nie odbija. No trudno. Ale może tak zaśnie?
Szuka cyca, szuka, szuka.
Znalazł. CHAP!
Ciągnie, ciągnie, ciągnie.
Nadal nie śpi, a widać że ledwie widzi na oczy.
....
Coś nie mogę zasnąć.
To co by tu?
O, już wiem, złapię mamę za nos!
Ale ubaw!!!
...
Złapię też za to coś co wystaje z oka. To co mama codziennie maluje.
Też śmieszne !!!
...

(nos mam raczej normalny, nie widzę w nim nic śmiesznego... do rzęs też nie można się przyczepić ;))




No i tak leżymy.
Jaro dotyka moich części twarzy i brechta.
Dotyka nosa - brechta.
Wkłada palec do nosa - brechta.
Dotyka oka i rzęs - brechta.

A ja mam ubaw z jego ubawu !

Z tym że tym razem palec wylądował zbyt głęboko w nosie. Aż zabolało. I leci mi krew.
No ale co? Zabronić dziecku tych zabaw - skoro widzę jaką mu radochę sprawiają?
Nieee - eeee. Krew z nosa to nic takiego ;)

PS. Jaruś dzisiaj kończy 8 miesięcy.
Znów się powtórzę - ale szybko mineo ;) !!!

PS 1. A Matula zafarbowała i ścięła włosy.
... Znaczy, fryzjerka mi to zrobiła. Włosy są ciemne, ciemniejsze niż chciałam, ale farba jest ponoć zmywalna (jakaś pół-farba czy jakoś tak), także liczę na to że się zmyje, że mój odrost zostanie w kolorze naturalnym, a rozjaśniana reszta trochę zejdzie z koloru, ale nie wróci do poprzedniego odcienia. Zrobiłam też sobie hennę brwi i rzęs, regulację i paznokcie u stóp i u rąk. Także jeszcze depilacja i jestem gotowa na wyjazd :) Jak dobrze być kosmetyczką ;)

PS 2. Tak, Jaruś zasypia przy cycu. Niestety. Nie ma się nad czym rozwodzić ;) Chyba że ktoś ma uniwersalny sposób na oduczenie niemowlaka zasypiania przy cycu.Chętnie wysłucham. Co wcale nie musi oznaczać, że jestem gotowa takowe rady zastosować...

wtorek, 22 lipca 2014

Co dawać by podawać to co najlepsze? Słoiczki vs. samodzielne gotowanie dla dziecka...

Zapewne znacie temat "afer słoiczkowych". Że w określonym produkcie znajdowało się MOM, że inne są mocno słodzone itd.

Przeczytałam kilka artykułów, eksperymentowałam także w kuchni i próbowałam tego, co podawałam dziecku, także wyciągnęłam pewne wnioski. Podzielę je na kategorie.

Słoiczki vs. gotowanie w domu

- Jedzenie ze słoiczków jest... mdłe. Zupełnie bez smaku! I to nie chodzi o brak soli, nie, nie, nie! Po prostu słoiczki w większości przypadków nie mają smaku. Obiadki są niekiedy paskudne! Od jakiegoś czasu sama gotuję Jarusiowi (a właściwie stosuję nazwijmy to "metodę mieszaną") także mam porównanie jak powinny smakować niektóre potrawy, a jak smakują zamknięte w słoiczku. Nie ma porównania.
- Jeżeli są dostępne sezonowe owoce i warzywa, mam odrobinę czasu, to czemu miałabym dziecku nie gotować? W końcu warzywa i owoce zamknięte w słoiczku nie mają tak wielu witamin (albo i mają, ale ciężej przyswajalne witaminy syntetyczne), co świeże warzywka i owoce.
- Gdy sama gotuję, to wiem co dodaję, w większości przypadków znam pochodzenie warzyw - kupuję je na sprawdzonych straganach, w sklepach ekologicznych lub (najczęściej) mam warzywa z ogrodu mojej mamy lub sprowadzane ze wsi. Z mięsem jest podobnie. Wychodzi o wiele taniej, ale nie to jest najważniejsze. Walory odżywcze i smakowe w przypadku samodzielnie zrobionego jedzonka, a słoiczków, to jak niebo, a ziemia. Np. ostatnio robiłam Jarusiowi zupkę dyniową (dynia, wywar warzywno-drobiowy ze zdrowego kurczaka ze wsi, marchew, odrobinę selera, pietruszki, koperku...). Oczywiście bez soli i przypraw. Wyszło tak pyszne (i tak dużo), że sama trochę zjadłam!!! Jaruś nie jest wybrednym dzieckiem, ale było widać, że "mamina" zupka dyniowa bardzo mu smakowała!
- Minusem robienia jedzenia w domu jest... armagedon w kuchni! Ale skoro jesteśmy w stanie wstawać w nocy, mieć poranione krocza (i sutki) i wiele innych rzeczy, to nie damy rady ugotować dziecku obiadku? Posprzątanie kilku garnków, blendera i naczyń jest aż tak dużym wyzwaniem? Wcale nie :) 5 - 10 minut i wszystko ogarnięte. A radość dziecka podczas posiłku i widok dziecka jedzącego z przyjemnością nasz posiłek jest bezcenna i daje na prawdę dużo satysfakcji.
- Znalazłam informację o tym, czego się bałam najbardziej... Instytuty, Centra i Stowarzyszenia, które zapewniają Nas o jakości produktów np. dla dzieci to zwykłe kłamliwe i sprzedajne... nie powiem co. To biznes! Czysty biznes. Tak czułam. Ale gdy o tym dzisiaj przeczytałam - otworzyły mi się oczy na to jak bardzo jesteśmy na każdym kroku oszukiwani. Przecież na opakowaniu wystarczy napisać to, co każdy rodzic chce przeczytać (że zdrowe, że bez konserwantów, że ekologiczne, że z witaminami) i już koncerny zarabiają wielkie pieniądze, bo rodzice dają się nabrać.
- Co prawda nie skreślam słoiczków całkowicie... W późniejszym wieku dziecko i tak będzie miało styczność ze sztucznościami, także lepiej aby już teraz miało minimalny kontakt z tego rodzaju pożywieniem. Z resztą.... słoiczki są wygodne, to nie ulega wątpliwości!!! Dlatego sama od czasu do czasu podaję słoiczki. Na wyjazdy to idealne rozwiązanie. Na co dzień podaję gotowane przeze mnie posiłki lub tylko mieszane z niewielką ilością jedzenia ze słoiczkami (gdy np. chcę, aby było różnorodnie, a nie mam dostępu do niektórych warzyw).
...


Kaszki

Czy próbowałyście kiedyś większej ilości kaszki dla dzieci?
Ja tak...
Owszem, na opakowaniu jest podany cukier na którymś_tam miejscu, ale... nie wiedziałam że to aż taki ulepek z cukru!!!! Matko! Gdy zjadłam pół kubka, to myślałam że puszczę pawia. Aż mnie głowa rozbolała (tak jak po zjedzeniu dużej ilości słodkich lodów).
I ja mam to dawać mojemu synkowi? O nie! I znalazłam.... niesłodzoną, nieskomplikowaną, o wiele zdrowszą kaszkę firmy Holle dostępną w sklepach ze zdrową żywnością. Różne smaki, różne ceny (w zależności od ilości owoców w środku). Ja skusiłam się na musli dla dzieci. Jarusiowi smakowało. Jestem zachwycona!!! Na razie muszę skończyć kaszki Bobovity (bo przecież nie wyrzucę), także dodaję po jednej łyżeczce do musli Holle, później przejdziemy na samą ekologiczną kaszkę, a z czasem sądzę że przejdziemy na płatki owsiane z owocami. A jak już o owocach mowa...

Deserki

Po co mam kupować gotowe deserki/jogurty/owocowe duety i inne bzdety w słoiczkach, skoro jest lato, jest dostęp do świeżych owoców, są dostępne owoce sezonowe, także nic tylko korzystać! A dodatki? Dodaję jogurt naturalny np. Klimeko 9% (owszem - drogi, ale wystarczy odrobina dodana do deseru, także wystarcza na długo*). Do deserku można dodać także kaszkę mannę (gdy dziecko ma wprowadzony gluten), biszkopty, możemy także łączyć różne owoce, tworzyć własne kompozycje... Pełna dowolność! A smak? O wiele lepszy niż te deserki z kubeczków i słoiczków!!!


* Jogurt po otwarciu można przechowywać parę dni w lodówce. Pod koniec, gdy już nie jestem pewna który dzień jogurt siedzi w lodówie, to po prostu sama go zjadam - jest pyszny! Zagęszczam nim także zupki Jarusia, dodaję do niego różne owoce, czasem dodaję także odrobinę kaszki bezmlecznej...

Soczki

Na początku ulegałam jakiejś takiej nieodpartej chęci kupienia Jarusiowi wszystkiego co w sklepach dostępne dla dzieci w jego wieku. Kupowałam, bo myślałam, że tak zapewniam mu wszystko na co zasługuje, że kupuję to co najlepsze itd ble ble ble (zabrzmiało jak te wszystkie szyldy reklamowe). W każdym razie zorientowałam się, że przecież sama mogę robić Jarusiowi herbatki, soczki, kompociki oraz mogę (i bardzo chcę, bo nie chcę aby był przyzwyczajony tylko do soków) podawać zwykłą przegotowaną wodę. Także po co mi soczki (często dosładzane) ze sklepowych półek? ;)

Dobra, zostawiam już te słoiczki w spokoju.
Tu:
 My... Bo dawno Nas nie widzieliście ;-) Szczęście jak się paczy :)


PS. To nie tak, że specjalnie podejmuję drażliwe tematy, że chcę w ten sposób coś (sama nie wiem co) osiągnąć...
Po prostu piszę to nad czym moja mózgownica aktualnie myśli, nad czym się zastanawiam, dzielę się z Wami swoimi wnioskami (także po to, aby mi moje własne myśli gdzieś nie umknęły bo i to mi się niestety zdarza).
Decyzja o tym jakie jedzenie podajecie dzieciom to tylko i wyłącznie Wasza sprawa. Jeżeli wyciągniecie jakieś wnioski z tego wpisu to bardzo się z tego cieszę. Nie chcę nic udowadniać, kłócić się, ani nic z tych rzeczy. Delikatnie naprowadzam.
Więcej na temat tego co napisałam możecie przeczytać np. TUTAJ
Jeżeli chcecie ponarzekać razem ze mną lub podyskutować, to zapraszam do pisania komentarzy :)

sobota, 19 lipca 2014

SŁODYCZE - tak czy nie?

Decyzja o dawaniu dziecku słodyczy to moim zdaniem indywidualna sprawa. Ja wyrażę tylko i wyłącznie swoją opinię, a właściwie teorię... Możecie się zgodzić albo nie. Ale pamiętajcie - musicie przeczytać do końca, aby mnie źle nie zrozumieć.

To naturalne, że mały człowiek lubi słodkie, jest to najlepiej przyjmowany smak. Gorzkie lub inne smaki odbieramy gorzej, ponieważ mogą one wskazywać na to, że produkt jest nieświeży lub zepsuty. Po prostu intuicyjnie wolimy słodkie, tak już mamy i tyle. Oczywiście - są dorośli którzy twierdzą że nie lubią słodkiego. Ja do końca w to nie wierzę, ale badaczem nie jestem, z resztą można w sobie wypracować pewne upodobania - siła sugestii (lub raczej autosugestii) jest bardzo duża. Nieważne. W każdym razie dzieci przeważnie lubią słodkie, to fakt, niezaprzeczalny.
  
(zdjęcie pochodzi ze strony: klik)

Niestety słodycze to puste kalorie, które nie dostarczają żadnych wartości odżywczych, są przyczyną próchnicy, nadwagi i nie tylko.

Więc dawać słodycze, czy nie dawać?

Moim zdaniem trzeba zachować równowagę.

Bo co zrobimy jeżeli zabronimy w ogóle?
Dziecko zobaczy, że rówieśnicy jedzą słodycze, że nawet niektórzy dorośli je jedzą, w takim razie bardzo prawdopodobne, że będzie wojna. A po co sobie życie utrudniać? I najprawdopodobniej w końcu, prędzej czy później przyjdzie czas bunt. "Rodzice mi zabraniają? Ale mam swoje kieszonkowe, więc zjem wszystkie słodycze świata". I nadwaga lub (np. przy szybkiej przemianie materii) w najlepszym przypadku anemia...
Bo czy dziecko które najadło się masy słodyczy będzie chciało zjeść obiad? No raczej nie. Zostanie pozbawione witamin i innych mikroelementów. Dalej może być już tylko gorzej, bo mogą się pojawić napady wilczego głodu, oraz zaburzenia odżywiania takie jak bulimia czy anoreksja.

Więc pozwalać?
Moim zdaniem tak. Ale z umiarem.

Nie jestem za tym, aby słodycze były prezentami. Ale niestety podejrzewam, że nie wywalczę tego aby rodzina nie dawała dziecku prezentu w postaci słodyczy.
W każdym razie na pewno bym nie chciała, aby prezenty były nagrodami ("Dostałem 5 więc należą mi się wielkie lody") lub kartami przetargowymi ("Jak posprzątasz pokój to dostaniesz lizaka"). Co to, to nie! Nad tym będę pracowała i o to będę walczyła w naszej rodzinie.
Postaram się także dopilnować, aby słodycze nie były pocieszaczem. No bo niestety, czasem pełnią taką funkcję w życiu niektórych ludzi ("Mam kiepski dzień, kiepski humor, to zjem czekoladę...").

Co zamierzam?
Planuję podawać Jarusiowi słodycze codziennie, ale w małych ilościach, po obiedzie. Będzie to np. batonik. Pojawią się także zdrowe przekąski takie jak owoce, musli, przeciery, musy, koktajle i inne desery domowej roboty, oraz przy okazji przyjęć - ciasta.

Widziałam podobny system u pewnej rodziny i myślę że to działa. Z jednej strony dziecko dostaje codziennie coś słodkiego, także nie czuje się pokrzywdzone. Z drugiej zaś nie opycha się bez opamiętania, wszystko jest kontrolowane przez rodzica.
W późniejszym okresie myślę że w domu mogłaby być szafka pełna słodyczy, a Maluch nie rzucałby się na nią jak na wodę na pustyni i nie jadłby wszystkiego na raz. Bo i taki przykład mam w swoim otoczeniu. Po prostu gdy człowiek ma coś na co dzień, to nie ciągnie go aż tak do tego.

I pozostaje najtrudniejsza misja w tym wszystkim - dawanie dobrego przykładu.
Ja? Owszem, lubię słodycze. I teraz, przez pryzmat czasu widzę, że mam dużo złych nawyków. Zajadam stresy. Przyznaję. Zajadam smutek. Fakt. Zajadam nudę. Ale spokojnie, wiem, że jestem w stanie wypracować w sobie dobre nawyki... Ale nieważne, nie o mojej diecie i silnej woli miało być... W każdym razie wiem, że jestem w stanie dawać dobry przykład.
Ale co z M.?
Nie wiem czy M. jest tego świadomy, ale ma bardzo złe nawyki żywieniowe (które w pewnym momencie po części przeszły na mnie). A jak przeszły na mnie, to mogą przejść także na naszego Synka. M. w ciągu dnia je bardzo mało, wieczorem zjada obiad i szuka... I jeżeli nie zakupił np. wafelków, to szuka czegoś słodkiego tak długo aż tego czegoś, czegokolwiek nie znajdzie. I je. Je dużo. Na noc.
[Tak Kochanie, wybacz, ale tak jest.... Kanapki w ciągu dnia to za mało! Wiesz o tym... Obiadokolacja - no jeszcze ok, ale te słodycze? Martwię się o Twoje zdrowie i to jaki przykład dajesz Jarusiowi - dlatego o tym piszę..]
A gdy On je, to mi wtedy aż ślinka cieknie... To ogromna, straszliwa próba silnej woli. Także ten nawyk powinien zniknąć albo chociaż ulec zmianie. Ale wiadomo - jak mężczyzna sam czegoś nie postanowi, to żadna siła go nie zmusi... Mam jednak nadzieję, że kiedyś zrozumie, że to złe i że postanowi to zmienić, albo że Syn nie weźmie w tej kwestii przykładu z Taty...

Takie jest moje zdanie na temat podawania dzieciom słodyczy. I takie są plany... Jak będzie? Zobaczymy ;-)

czwartek, 17 lipca 2014

Postanowienia wychowawcze

Zastanawiam się jakim być Rodzicem, aby być Dobrym Rodzicem.
Na co pozwalać, czego zabraniać?
Na co zwrócić uwagę?
Jak wpajać dobre nawyki?
Mam głowę pełną pomysłów.
Ale jak to wyjdzie? Czas pokaże!


Myślę że najlepszym sposobem na to, aby dobrze wychować pociechę  jest dawanie Dziecku dobrego przykładu, oraz trzymanie się określonych zasad - wytyczanie dziecku odpowiedniej drogi i pielęgnowanie oraz utrwalanie pozytywnych zachowań. 

Tak też chciałabym dawać Jarusiowi dobry przykład. W każdej płaszczyźnie. Wiadomo - idealna nie jestem i nigdy nie będę. Ale chcę, ba, już pracuję nad sobą.

I planuję...

Chciałabym, aby Jaruś:

1) Był opanowany, spokojny, aby nie był kłótliwy.
Chciałabym, aby mój Synek wypracował w sobie spokój nawet gdy np. stłucze mu się piękna dopiero co kupiona doniczka na ziółka (tak jak jego mamie ostatnio) ;)...  Ja dopiero jakiś czas temu zauważyłam, że wypracowałam w sobie ten spokój. Śmieję się z własnych błędów, przyznaję się do nich i staram się wyciągać wnioski na przyszłość. Dobrze by było, aby Jaruś wcześniej opanował tę sztukę.
Muszę też uważać na słowa. Nie chcę aby Jaruś klął jak szewc. Z tym muszę popracować...
Chciałabym też, aby Synu posiadał umiejętność rozmowy z ludźmi. Nie chcę, aby kłócił się z dziewczyną czy żoną, nie chcę aby wyniósł złe wzorce z domu. Nie chcę aby słuchał kłótni rodziców - tak jak ja wiele razy...  Dlatego planuję dwie rzeczy. Po pierwsze chciałabym abyśmy z M. się mniej kłócili, abyśmy nauczyli się ze sobą rozmawiać. Wiem, że to będzie ciężkie, bo w tej kwestii nie mieliśmy idealnych wzorców, wychowanie przez naszych rodziców odbiegało od ideału, trudno będzie nad tym pracować i to zmieniać, ale to wcale nie znaczy że się nie da. Po drugie w przyszłości zamierzam podzielić się z Jarusiem pewną mądrą radą (dziękuję P.!) - "Nie skupiaj się na tym co już się wydarzyło, nie rozdrapuj tego, nie pielęgnuj złości, tylko skup się na rozwiązaniu problemu". Staram się słuchać tej rady i już teraz zbieram pierwsze żniwa. W te zmiany także zamierzam wdrażać M.

2) Odżywiał się racjonalnie i zdrowo.
Chciałabym, aby Wiking odżywiał się zdrowo. Aby pił wodę mineralną, jadł dużo warzyw i owoców, nie nadużywał alkoholu. I żeby nie przesadzał ze słodyczami.
Wodę piję, także jeden dobry przykład jest, gorzej ze strony M. który pije colę, ale nic na to nie poradzę, dlatego od najmłodszych lat zamierzam przyzwyczajać go do gaszenia pragnienia wodą, niegazowaną wodą mineralną lub źródlaną. Ewentualnie soki, prawdziwe wyciskane soki, jak najmniej gazowanych napojów.
A jedzenie? Tutaj myślę że też jestem dobrym wzorem do naśladowania. Muszę jeszcze trochę nad sobą popracować, ale myślę że Jaruś będzie dla mnie największą motywacją. Zamierzam zapewniać mu białka, tłuszcze oraz węglowodany w najzdrowszej postaci...

3) Jadł zdrowe przekąski
Planuję podawać Jarusiowi codziennie porcję owoców, tworzyć z nich desery: musy, jogurty owocowe (po zmieszaniu z jogurtem naturalnym), kisiele, przeciery, koktajle, naleśniki z owocami itd... W późniejszym czasie planuję także serwować pestki, orzechy, suszone owoce i inne zdrowe rzeczy.
Ale co do słodyczy... Myślałam i myślałam i wymyśliłam. Ale o tym w następnej notce ;-) 

Zostawmy już to jedzenie...

4) Umiał zająć się domem.
Chciałabym, aby w przyszłości Jaruś umiał sam posprzątać mieszkanie, wyprać i wyprasować ubrania, ugotować obiad, zrobić wszystko w domu. Aby był zaradny. Aby jego przyszła Kobieta miała z nim na prawdę dobrze. Po prostu aby pamiętał, że też ma ręce i nogi. Dlatego planuję angażować go we wszelkie prace domowe. I chwalić. Duuużo chwalić oraz dziękować za każdą nawet najmniejszą pomoc.

5) Był pracowity i zaradny.
Nad tym punktem też jakiś czas myślałam. I uważam, że aby go spełnić muszę wspierać Jarusia, chwalić go za każdy, nawet najdrobniejszy sukces, robić wszystko aby wierzył we własne siły, aby miał wysokie poczucie własnej wartości. Oczywiście zachowując równowagę, aby nie wychować zaślepionego egoisty...
Planuję także pilnować postępów edukacyjnych Jarusia. Ale nie - nie zamierzam dawać surowych kar, ani nagradzać (np. słodyczami) za dobre stopnie. Planuję na prawdę pilnować tego czego się nauczył, lub gdy będzie trzeba przypominać sobie materiał i wyjaśniać mu daną kwestię w jak najprostszy sposób. Będzie ciężko, wiem. Postaram się! Jak nie to... nie zamierzam oszczędzać na korepetycjach i zajęciach dodatkowych... 

6) Był uczuciowy, ciepły, wierny i oddany.
Tu chyba jedyne co mogę zrobić to dawać dobry przykład. Słyszałam bardzo mądre słowa, że "ile ciepła, czułości i miłości damy dziecku w pierwszych dwóch latach jego życia, tyle w późniejszych latach otrzymamy w zamian". Nie wiem ja jest i na ile to stwierdzenie jest prawdziwe, w każdym razie kocham mojego Synka nad życie i na pewno nie zabraknie mu przy mnie ciepła, uczuciowości i oddania.


Na dzień dzisiejszy tyle mi przychodzi na myśl. Jak coś jeszcze wymyślę, to dopiszę. Albo opiszę w nowym wpisie. Kwestie słodyczową zostawiam na inną notkę.

W ciąży miałam wiele wyobrażeń na temat tego jak będzie wyglądało nasze życie. Gdzie Wiking będzie spał, co i jak będzie jadł itd. M.in planowałam, że Jaruś będzie spał w łóżeczku, że będzie zasypiał samodzielnie. Nie udało się. Życie zweryfikowało moje plany. Ale i tak myślę że odniosłam sukces. Może i Jaruś śpi ze mną w łóżku, może i zasypia przy piersi, ale jest za to spokojnym, grzecznym i szczęśliwym chłopcem.
Oczywiście zrobię co w mojej mocy, aby być dobrą mamą i aby dobrze wychować mojego Skarba... Ale dzięki doświadczeniu - do wyżej wypisanych planów podchodzę dosyć luźno. Najważniejsze, aby mój Synek był szczęśliwy!!!

PS. Serdecznie polecam Wam książkę "Kiedy pozwolić? Kiedy zabronić" Roberta McKenzie. Co prawda przeczytałam dopiero dwa pierwsze rozdziały, ale już wiem, że ta książka bardzo mocno mi pomoże w dobrym wychowaniu mojego Wikinga...
.

środa, 9 lipca 2014

W końcu, w końcu się doczekałam...

Nie pisałam. Długo. Wiem, przepraszam, nie bijcie.
Kryzys. Pisarski. Jak nic. Już nadrabiam....

Co u nas? Przygotowania do Wolina (Festiwal Słowian i Wikingów) pełną parą. Obszywanie ubranek Jarusia pochłonęło mnie bez reszty. Właśnie tak spędzam każdą wolną chwilę. Festiwal jest 1-3 sierpnia, także... przyjeżdżajcie kobitki :) Może się tam zobaczymy? :)

A Jaruś...
Prawie dwa tygodnie temu skończył 7 miesięcy. A wygląda jakby miał ponad rok ;) Chłop jak dąb nam rośnie :) I dobrze!!!

Od tygodnia gaworzy. Tak na serio. Zaczął tak ni stąd ni zowąd. Dadada, tatata, bababa, bobobabo... Ale pierwsze słowo jakie udało mu się sklecić to "głowa". Oczywiście są to słowa wyrazopodobne, ale zawsze. Podejrzewam, że właśnie takie dźwięki jest mu najłatwiej wymawiać. O mamamama na razie chyba nie mam co marzyć. Chociaż kto wie... Z resztą to nie są jeszcze świadomie wypowiedziane słowa.. No ale podczas gaworzenia jest uroczy :)

A od dzisiaj... to na co bardzo mocno czekałam, no dobra, jedna z tych rzeczy na które czekam, czyli.... zjadanie nóżek!!! Jaruś szamie swoje słodkie octówki jak najlepsze przysmaki. Oczywiście matka walnęła beksę, bo jakżeby inaczej. Słodki widok! Achhhhh!!!

Chyba powoli zapowiada się też druga rzecz na którą czekałam, ale o tym napiszę innym razem. Nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca.

Poza tym... walczymy z katarem. Ja już się jakoś wykaraskałam, bolało mnie gardło i miałam lekki katar, nic wielkiego, później Jaruś załapał i jest zaglucony. Mamy kropelki do nosa, sól morską, odciągacz oraz maść majerankową. Czy o czymś zapomniałam? Coś jeszcze polecacie na katar? Acha, podaję też witaminę C... i oczywiście dużo przytulam, ale to norma ;-)

Zdjęciowe zaległości (tylko kilka, z telefonu w następnej notce):
 (to wcale nie tak, że kibicowaliśmy Brazylii ;P zdjęcie zrobione jeszcze przed piłkarskim szaleństwem)
 (zaczęłam sama gotować, Synkowi baardzo smakują mamine obiadki i podwieczorki)
 (Śmieszek jak zawsze :))

PS. Katar pewnie wziął się stąd, że Jarecki zapewne ma obniżoną odporność, bo ząbkuje. Idą mu aż cztery zęby na raz! Dwie górne jedynki i dwie dwójki. Dwójki już się przebiły, jedynki są w trakcie. Gorączki brak, jak zwykle, no i dobrze.
PS1. Ktoś z Was za nami w ogóle tęsknił? :->