wtorek, 24 czerwca 2014

Noc Kupały

Nie było nas, bo... szykowaliśmy się na Noc Kupały, którą mamy już za sobą ( tj. była 21.06 w sobotę).
Wtedy też obchodziliśmy Pierwszą Rocznicę Ślubu* :-) Kocham Cię Skarbie !!! :-*

...ale tym razem nie o tym chciałam...

Noc Kupały, tak na chłopski rozum to słowiańskie święto miłości. Coś jak wczesnośredniowieczne... walentynki.
Wianki, skakanie przez ognisko, obrzędy, bylica, rzucanie wianków do wody, rozpalanie ognisk domowych na nowo...

Z tej okazji co roku bierzemy udział w pokazach na Zamku w naszym mieście. Tak też było tym razem.
Z tą jedną różnicą, że już z Jarusiem u boku (a właściwie... w ramionach ;)).

Dobra, nie będę się rozgadywać. "Zapodam" kilka zdjęć:


 (Wczesnośredniowieczny sprzęt do karmienia niemowląt - wiadomo ;) No jeść trzeba... co zrobić ;))



 Byliśmy też w gazetach...
Np. TUTAJ - tutaj też możecie poczytać coś więcej o Nocy Kupały.

A to też jakieś zdjęcie z gazety, ale nie mam pojęcia jakiej...
Minę mam jak... nie powiem co...


* Rocznica baardzo udana, ale nie będę wnikać w szczegóły... ;) Napiszę tylko, że Małż dostał ode mnie Kubek Najlepszego Męża na Świecie, a ja otrzymałam nowe kolczyki, powiedzmy że historyczne (tak na prawdę to fantazja na temat, no ale są bosskie!!!).

PS. Po Kupale baaardzo bolały mnie mięśnie ramion od noszenia Synka. Waży już ok 10 kg...
PS 1. Za nami także Pierwszy Dzień Ojca :) M. dostał kartkę którą co prawda kupiłam i wypisałam ja, ale myślę że Mały Wiking się ze mną w 100% zgadzał :-)
PS 2. Misiuniu zaczął wydawać nowe dźwięki, coraz więcej dźwięków :-) Chodził chyba nie będzie zbyt prędko ze względu na swoją masywną budowę, ale coś czuję że szybko zacznie mówić. Gaduła - po mamie ;)
PS 3. Kolejne zęby... Jaruś ma już dwie dolne jedynki. A w drodze są już dwójki albo co gorsza trójki (ciężko określić które to są zęby), górne jedynki z kolei już prześwitują przez dziąsełka, prawa wyjdzie lada chwila, bo już jest mała kropeczka, już się trochę przebiła. Ząbkowanie przechodzimy bez najmniejszego problemu. Ani gorączki, ani marudzenia, ani nic. Jedyne co, to dużo śliny i wkładanie wszystkiego do buzi.

Dobra, na dziś to koniec. Jeszcze w tym tygodniu coś naskrobię, obiecuję ;)
Pozdrawiam Was cieplutko!!!

PS Wracamy do starego adresu strony, bo coś nie możecie na niego trafić, no i dużo osób się zmartwiło że blog nie istnieje.... Za zamieszanie PRZEPRASZAM!!!

niedziela, 8 czerwca 2014

Tydzień w zdjęciach

Myślę, że zdjęcia opowiedzą Wam lepiej o naszym tygodniu niż słowa.
Oczywiście kilka słów też będzie, bo inaczej nie byłabym sobą ;)


W poniedziałek (po Dniu Dziecka) miałam pyszne śniadanko.
Ciasto marchewkowe z pomarańczą.

Do tego zielona herbata, której nie zdążyłam sfotografować. Mniam!


We wtorek była wyprawa do sklepu ze Zdrową Żywnością. Odwiedziliśmy w sumie dwa sklepy, dzięki temu wiem że jeden z tych sklepów muszę omijać z daleka, ponieważ pracuje w nim mega niesympatyczna Pani, w dodatku odporna na moją sympatię, a zaopatrzenie sklepu pozostawia wiele do życzenia. Nvmd.
Kupiłam deserek w słoiczku "Mango z Jabłkiem"firmy Bioland. Chciałam, żeby Jaruś znał także te niepolskie owoce. Cena mnie nie zabiła, także kupiłam, a co? Smakowało mu, a jakże.  190 g także mama też trochę pojadła (bo dzieciom podobno można podawać do 150 ml owoców/soków dziennie).

Kupiłam też coś dla siebie - dwa kremy.

 Jeden to krem brzozowo - nagietkowy (w sumie bardzo uniwersalny), a drugi to łagodzący krem pod oczy - obydwa produkty firmy Sylveco. Dostałam także kilka próbek, którymi podzieliłam się z mamą (po niej odziedziczyłam uwielbienie do naturalnych kosmetyków i metod pielęgnacji). Wygląda na to, że zaraziłam mamę fascynacją firmą Sylveco. 

Na liście zakupów były też Jagody Goji oraz syrop z Agawy.

A na końcu: Amarantus i dwie przyprawy (tych gotowych dostępnych w normalnych sklepach nie używam, z uwagi na dużą zawartość soli).

Tak zazwyczaj wyglądały moje śniadanka:
Owsianka z siemieniem lnianym i jagodami goji (czasem z żurawiną lub suszonymi morelami albo amarantusem). No, chyba że mam czas na tworzenie "kolorowych" kanapek :)

Powyżej z kolei owsianka z morelami i wiśniami oraz ulubiona...


...zielona herbata, czyli Teekanne Zen Chai. Opuncja oraz cytrynowa nie jest tak dobra jak ta... Wcześniej robiłam sypaną zieloną z maliną, ale sypana jest dość problematyczna, bo trzeba wsypać do sitka, później sitko wyczyścić itd. Bez sitka nie da rady, bo nie znoszę "fusów".

Wcześniej robiłam sypaną zieloną z maliną, ale sypana jest dość problematyczna, bo trzeba wsypać do sitka, później sitko wyczyścić itd. Bez sitka nie da rady, bo nie znoszę "fusów".


A tak nam Rododendron pięknie zakwitł w ogrodzie:
I niestety już powoli przekwita :( Krótko miał kwiaty w tym roku. No ale mocno się wysilił, bo za to kwiatów było mnóstwo.
Przybliżenie na Misiunia:
Bo jakże by inaczej ;-)

I troszkę kosmetycznie, włosowo...
Wysłałam Moją Włosową Historię do Anwen - ciekawe czy i jak tak, to kiedy opublikuje...
W skrócie Wam opowiem, że moje włosy przeżyły ze mną koszmar. Były krótkie, długie, prostowane, suszone, farbowane, rozjaśniane, dwa albo trzy razy przechodziłam z czerni na blond... i takie tam. 
Od jakiegoś czasu mocno o nie dbam i efekty jak widać są. Dodatkowo zapuszczam odrost - staram się wrócić do swojego koloru. Piszę staram się, bo nie wiem czy wytrwam bez farbowania. Kusi mnie też opcja delikatnych blond pasemek na moim naturalnym kolorze.
Odrost:
 Może któraś z Was Kobitki też wraca do swojego koloru? Mogłybyśmy się wspierać ;) Bo początki zapuszczania są mega trudne. Później można spokojnie nosić takie włosy jako omre ;) Ale teraz... 
Teściowa już raz wypaliła z tekstem "Paula, może chciałabyś się umówić do fryzjerki?". Ale nie, odrost nie wynika z zaniedbania, tylko z chęci powrotu do swoich "naturalek".

Obiady prezentowały się mniej więcej tak:



Sałatka z kurczakiem, brzoskwiniami, ananasem, pestkami/orzechami i sosem jogurtowym.

  Placuszki z cukinii, pierś indyka na parze, buraczki.

Była też chwila relaksu dla mamy, gdy Wiking zasnął:
Nieostre, bo robione na prawdę na szybko. Świeczki, pianam, woda, pachnidełka oraz mega słodki arbuz :3


Męczeństwo Biedrony:
W rolach głównych: Misiuniu, Biedrona oraz... niedomknięta szafka ;)

Tak mniej więcej wyglądały moje kolacje (i czasem śniadania):

Chleb razowy posmarowany avocado z wędliną, pomidorem i sałatą.


Mama nałożyła też sobie małą hybrydę:


Były też liczne koktajle.
Np. taki z ananasem, koprem włoskim, jogurtem naturalnym i syropem z agawy. Dodałabym też wiórki kokosowe, bo by pasowało, ale nie miałam niestety.


Niedzielny spacer do parku. I chwilowy "leżing" na kocyku.
Lody, baloniki, wiatraczki, mnóstwo ludzi, w tym dzieci, hałasy, dźwięki, później krótkie odwiedziny u babci...


Także po dniu pełnym wrażeń Jaruś padł...
Mama zaraz też padnie....
Po weekendzie jestem bardziej zmęczona niż po całym tygodniu. Idę spać!!! 
Trzymajcie się cieplutko!!!

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Mama Wikinga

Zmiany, zmiany, zmiany....

Zacznę od najważniejszej:
NIEDŁUGO NASTĄPI ZMIANA ADRESU BLOGA NA: WWW.MAMAWIKINGA.BLOGSPOT.COM

Na razie zmieniam tylko nazwę, ale myślę też o innych zmianach. Na lepsze of course.

Dlaczego mama Wikinga?
Bo Jaruś chcąc nie chcąc jest małym wikingiem.

Od najmłodszych lat interesuję się pogańskimi klimatami,
tak też od 14 roku życia należę do grupy odtwarzającej wczesne średniowiecze.
To nie tylko hobby. To styl życia, specyficzny światopogląd, a grupa - Drużyna to Rodzina.
Jakby nie patrzeć to właśnie przynależność do Drużyny sprawiła że jesteśmy z M. razem. 
Dołączyłam, poznałam Go, przez parę lat był przyjacielem... a teraz jest moim najdroższym Mężem.
I Jaruś już od urodzenia przynależy do Drużyny, jest mieszkańcem Grodu... No i w końcu jego mama i tata należą do grupy Wikingów (właściwie to Słowian, ale mniejsza...).

Dobra, pewnie nie do końca wiecie o czym piszę. Napiszę prościej ;-)

Ogólnie rzecz biorąc jeździmy na Festiwale (np. Słowian i Wikingów w Wolinie), różne pokazy i imprezy, gdzie żyjemy tak jak we wczesnym średniowieczu i spotykamy się z ludźmi którzy mają takie samo hobby.

Także... Mama Wikinga to nowa nazwa. Że też ja na nią wcześniej nie wpadłam!!!! ;-)
Na zdjęciu: mama i tata dwa lata temu w Oldenburgu.
Tak, miałam czarne włosy ;-)


Do "CUKIERECZKÓW"

Drogie Cukrzycowe Mamy.... Te przyszłe i te obecne.

Piszę do Was, bo wiem że 'mnie' czytacie, ale siedzicie cichutko i tylko czasem skrobniecie jakiś Anonimowy komentarz.
Cieszę się baaardzo że jesteście!!!! Cieszy mnie też to, że mój artykuł o cukrzycy w ciąży jest dla Was pomocny. Pamiętajcie jednak, że jeżeli macie jakieś pytania, to piszcie śmiało :-)

Chciałam Wam napisać co było dalej z moją cukrzycą, jak to wyglądało po porodzie, bo może jesteście ciekawe, może Was trochę uspokoję... ;)

Po porodzie zbadano Jarusia pod kątem cukrzycy - wszystko było ok. A ja? Jeszcze przez ok tydzień mierzyłam cukry i trzymałam się diety. Pewnie nie musiałam, ale jako że byłam w szpitalu, a menu dla "cukiereczków" (jak mawiała kucharka) było smaczniejsze i zdrowsze (np. razowe pieczywo), to trzymałam się szpitalnej cukrzycowej diety, która jak to w szpitalu bywa - nie do końca nadawała się dla cukrzyków... ale to inna opowieść ;)
Po ok 2 tygodniach mogłam już jeść wszystko (teoretycznie, bo Jaruś był "kolkowcem"). Po 6 tygodniach od porodu zrobiłam badanie: krzywą cukrową. Wyszło dobrze, nie miałam już cukrzycy (hurra!!!). Lekarz mnie nawet zapewniał, że to była tylko cukrzyca ciążowa i że prawdopodobnie nie muszę się obawiać cukrzycy w przyszłym życiu. No ale i tak zdecydowałam się prowadzić zdrowy tryb życia. Z tym że plany planami, a gdy tylko kolki się skończyły, to niestety stało się to, czego się bardzo obawiałam - od razu rzuciłam się na słodycze. A przecież chciałam skorzystać z tego, że niedoczynność tarczycy została opanowana euthyroxem, także chciałam zrzucać kg, których z powodu niedoczynności nie udało mi się zrzucić przed ciążą... No ale na prawdę chęć zjedzenia słodkiego była silniejsza. Czyli jednak faszystowska dieta i kompletny brak słodyczy też nie jest dobry.... Jeszcze jak Człowieczek był w brzuchu, była cukrzyca, to tak na prawdę było dużo łatwiej wytrzymać na diecie, żeby chronić Człowieczka. Nagle cukrzyca przeszła, Jaruś na zewnątrz...  i klapa!!!
No ale już się ogarnęłam ;) Wróciłam do meeega zdrowej diety sprzed ciąży :-) No i mimo paru tygodni jedzenia słodyczy jest mnie i tak o 7 kg mniej niż przed ciążą (dzięki diecie cukrzycowej oraz pewnie dzięki karmieniu piersią i regularnym spacerom)... Co prawda jeszcze mam sporo do zrzucenia... ale to nie miał być temat tego wpisu ;) Może napiszę o tym kiedy indziej. Może... ;) O ile chcecie.

Także Kochane - patrząc wstecz widzę że cukrzyca wcale nie była taka straszna. Owszem - ciągłe mierzenie cukrów było męczące, częste jedzenie, zamartwianie się o zdrowie dziecka... ALE - mierzenie cukrów można przeżyć, dieta (gdyby dodać odrobinę zdrowych słodkości i innych węglowodanów) byłaby na prawdę świetna - baardzo zdrowa!!! A zmartwienia ciążowe dotyczące dziecka - one zawsze będą gdzieś tam głęboko w Nas, bez względu na to czy cukrzyca jest, czy nie... I to bardzo normalne i wręcz dobre, bo dzięki temu jeszcze bardziej się troszczymy o ten nasz kochany "bagaż" pod sercem.

Pozostaje jeszcze kwestia obawy przed cukrzycą w kolejnej ciąży. Ja się tego nie boję, bo przynajmniej byłabym na zdrowej diecie od samego początku ciąży, bez głupich zachcianek, wymówek i krętactwa (dla zdrowia Groszka wszystko!) ;-)
No, ale prawda jest taka, że to, że w pierwszej ciąży była cukrzyca wcale nie wskazuje na to, że przy kolejnych ciążach cukrzyca też się pojawi. Może się pojawić, ale wcale nie musi :) Pewnie nie ma na to reguły...

To chyba tyle.... Powtórzę się jeszcze: jeśli macie pytania, to piszcie :)

 Pozdrawiamy Was cieplutko!!!! :-)

 (kiepskie foto, bo z telefonu, ale najaktualniejsze, no i wesołe, zrobione dokładnie w dniu w którym Lel kończył 6 miesiący)